Obserwatorzy

Szukaj na tym blogu

czwartek, 16 lipca 2020

Od przybytku głowa nie boli

Witam Was serdecznie i ciepło.
Podobno od przybytku głowa nie boli. Głowa może i nie ale bolą ręce:)
To powiedzenie przyszło mi do głowy wczoraj w ogrodzie, w trakcie cięcia. Praktycznie nie wypuszczam sekatora z rąk. Tak długiej, deszczowej pory chyba jeszcze nie było. Odpukać - trzy ostatnie dni u nas nie padało ale dziś od rana znów ściana deszczu. 
Moje rośliny nie są przyzwyczajone do tak regularnej wilgoci. Gleba piaszczysta wysycha bardzo szybko a my staramy się zbytnio roślin nie rozpieszczać  częstym podlewaniem. Przyzwyczaiły się przez te wszystkie lata i jakoś sobie radzą.
W tym roku jest inaczej. Na zmianę wilgotności w glebie i w powietrzu rośliny zareagowały gwałtownym wzrostem. Przyrost zielonej masy jest niewiarygodny i bardzo szybki. Wybujałe krzewy wrastają w siebie, zarastają nam ścieżki. Jeszcze wiosną panowałam nad sytuacją, teraz już nie nadążam. Wygląda to pięknie, zieleń ma wiosenny i świeży kolor. Jeśli jednak nie opanuję sytuacji to w przyszłym roku już nie dam sobie rady. Zaczęłam od udrożnienia ścieżek bo jakoś po ogrodzie trzeba się poruszać. Teraz przycinam to, co wrasta w sąsiednie rośliny.
Samo cięcie to tylko połowa sukcesu, coś trzeba z zielonymi odpadami zrobić. Kompostowniki mamy już pełne, spalić tego się nie da bo zadymiłabym całą okolicę. Do ubiegłego roku było dobrze bo dostawaliśmy duże worki na zielone odpady. Raz na tydzień były zabierane i dostawaliśmy nowe. Tygodniowa norma z naszego ogrodu to 10 worków. Pakowałam do nich głównie odpady z przycinanych krzewów, również iglastych, bo te na kompost się nie nadają. W zeszłym roku zamieniono nam worki na kubeł. Do kubła wchodzi mniej więcej zawartość 2 worków. A co z resztą?
Musiałam sobie jakoś poradzić:) W okolicy kompostowników założyłam dwie duże pryzmy do sezonowania grubych odpadów. Pierwsza powstała już jesienią. Góra gałęzi i gałązek po zimie znacznie zmalała. Liście i igły opadły i częściowo się rozłożyły a na wierzchu pozostały suche gałązki, które można zebrać i bez problemu spalić na ognisku. Trochę z tym zachodu ale zawsze to jakieś rozwiązanie. Piszę o tym bo może komuś przyda się taki pomysł:)
Ale wróćmy do ogrodu. Są też dobre i piękne strony tegorocznej pogody. Po pierwsze róże.
Nigdy wcześniej nie mieliśmy tak dorodnych różanych krzewów - wprost nie mogę uwierzyć w to co się dzieje. Ogromnie żałuję, że nie mam więcej odmian. Najwięcej jest czerwonych i żółtych, uchował się też jeden krzew o jasno fioletowych kwiatach.
Pnąca róża na pergoli zawsze kwitnie obficie, w tym roku jest jeszcze piękniejsza.
Ma bardzo bogate kwiatostany i kwitnie dość długo ale ...... nie powtarza kwitnienia, niestety.
Nie potrafię zrobić dobrych zdjęć tej róży, płatki kwiatów zdają się odbijać światło i świecić - a może fotograf ze mnie marny:)
Po wiosennych atakach mszycy krzew szybko się pozbierał i jak widać na zdjęciach liście są zdrowe i błyszczące.
Na brzegu pergoli rośnie duża kępa host ale róża całkowicie ją zdominowała. Dobrze, że kwiaty mają tak długie łodygi.
Przejdźmy teraz na różaną rabatkę przed tarasem.
Istny busz! Dominują tu niskie róże rabatowe o czerwonych kwiatach. Niskie to one są tylko z nazwy:) Wiosną solidnie je przycięłam, teraz zajęły już większość rabaty i okoliczne ścieżki.
Pierwsze kwiaty pojawiły się na zeszłorocznych pędach. Jednocześnie krzewy wypuściły mnóstwo pędów bocznych, są solidne i sztywne a osiągają do półtora metra długości. Na tych pędach też rozkwitają już kwiaty. Różyczki są dość spore i pełne, mają jasnoczerwoną barwę.
Po drugiej stronie rabaty rosną róże miniaturowe o ciemno czerwonych kwiatach i jedna miniatura o kwiatach żółtych.
W sam środek rabaty wsadziłam sadzonkę białej Anabelki. Wydawało mi się, że biel jej kwiatów będzie ładnie kontrastować z czerwienią róż ale nie przewidziałam, że róże tak się rozrosną:)
Trochę ją widać na zdjęciu ale generalnie pomysł chybiony.
Z róż wielkokwiatowych zostały mi tylko dwie. Jakimś cudem żyją i kwitną.
Tyle o różach a teraz kilka innych, kwitnących piękności:)
Lawenda nie tylko wygląda ale i pachnie.
Zakwitł sympatyczny, jednoroczny motylek.
Zakwitła też kolejna kępa maków z zestawu nasion mix kolorów. Ostatnio pokazałam kępę o liliowych kwiatach, ta kępka ma kwiaty zupełnie inne - ciemno bordowe, pełne i zupełnie do maków nie podobne.
Kwitnie rozchodnik biały,
i niskie, kolorowe cynie.
W donicy rozkrzewia się niebieska lobelia.
Są też słoneczniczki,
i niezawodne Anabelki - różowa i biała.
Pierwsze kwiaty ma jaśminowiec.
Od przybytku głowa nie boli:) Inne powiedzenie mówi jednak, że bilans musi być na zero. Rzeczywiście tak jest - w sadzie zero owoców a w warzywniku marniej niż kiedykolwiek. Zebraliśmy trochę agrestu i porzeczki, jest nadzieja na ogórki, cukinie i szparagówkę. Reszta marniutka. No, jeszcze szczypior wybujał:))) Najlepiej udały się pomidory, pewnie dlatego że są w szklarni. Dzienny zbiór wygląda tak:
Wiele osób pyta mnie o kondycję moich bukszpanów więc kilka słów na ten temat.
Po ataku ćmy bukszpanowej widok był straszny. Jak pamiętacie mam w ogrodzie kilkadziesiąt krzewów różnej wielkości, ćma zaatakowała wszystkie. Zielone gąsienice zauważyłam dość szybko, żerowały na zeszłorocznej warstwie liści zamieniając ją dosłownie w pył. Nie było to widoczne gołym okiem bo pojawiły się już młode przyrosty. Na szczęście co jakiś czas zaglądam do wnętrza krzewów i tylko dzięki temu mogliśmy dość szybko zareagować. Zastosowaliśmy preparat Lepinox Plus. Po pierwszym oprysku większość gąsienic znikła ale nie wszystkie. Drugi oprysk mógł być nie wcześniej niż po dwóch tygodniach. W tym czasie młode przyrosty mocno się zagęściły a potencjalne zagrożenie pozostało wewnątrz krzewów. Bez sensu było zrobić oprysk tej młodej warstwy więc postanowiłam ciąć. Cięłam ponad tydzień. Z zależności od kondycji krzewu ścinałam od jednej trzeciej do połowy zielonej masy. Kilka niewielkich krzewików wycięłam na równi z ziemią. Systematycznie po przycięciu każdego kolejnego krzewu mąż robił drugi oprysk. Zdążyliśmy chyba na czas bo nie pojawiły się białe ćmy, które są kolejnym etapem zarazy. Bukszpany zaczęły odrastać, nawet te wycięte do zera. Dziś wyglądają pięknie, są gęste i zieleniutkie - zarówno te duże jak i mniejsze.
Od czasu do czasu zaglądam do wnętrza krzewów, na razie nie znalazłam nic niepokojącego.
Jesienią zrobimy jeszcze jeden oprysk. Nie będę jednak mieć pewności czy wewnątrz nie pozostały jakieś przetrwalniki, to okaże się dopiero wiosną. Mam nadzieję, że moja praca nie poszła na marne:)
Na koniec jeszcze kilka zdjęć, takich bardziej perspektywicznych:)
I ostatnie promienie słoneczka z wczorajszego, pięknego dnia.
Oby takich dni było więcej:)
Serdecznie pozdrawiam!