Obserwatorzy

Szukaj na tym blogu

czwartek, 19 sierpnia 2021

Ogrodowa codzienność

 

Witam serdecznie!

Nie wiedzieć kiedy minęła większa część sezonu. Wciąż jeszcze mamy lato choć dni są coraz krótsze a noce coraz chłodniejsze. W powietrzu snują się nitki babiego lata a na krzewach wiszą misterne, pajęcze koronki:)

To był dla mnie trudny sezon. W tak dużym ogrodzie każdy sezon jest pracowity ale w tym roku nawarstwiło się mnóstwo ciężkich prac, przeróbek a nawet kilka "bitew". Ot, taka ogrodowa codzienność. Czasem mam wrażenie, że się cofam. Wcześniej każdy sezon przynosił nowe nasadzenia i nowe rośliny. Byłam dumna ze spektakularnych efektów nasadzeń grupowych, najbardziej w okresie kwitnienia. Eksperymentowałam, formowałam i robiłam własne sadzonki. Przyszedł jednak czas przyznać się przed sobą, że dłużej nie damy rady. Pracujemy w ogrodzie we dwoje - ja i mój mąż. Dwoje zdeterminowanych emerytów zakochanych w tym naszym raju. To jednak tylko cztery ręce i dwa sponiewierane kręgosłupy:) Czas na poważne zmiany. Roślin powoli ubywa a rabaty się zmieniają. Mam świadomość, że nie ma rabat bezobsługowych ale zawsze można sobie poprawić komfort pracy. Jeszcze wchodzę na czworakach pod niektóre rośliny ale jak długo? Tak więc ściółkujemy i podnosimy korony. Roślinom wyjdzie to na dobre bo zyskają więcej przestrzeni a dla nas będzie to duże ułatwienie. Pokażę Wam kilka takich miejsc. Jeśli macie ochotę na spacer to serdecznie zapraszam:)
Na tarasie wciąż mamy odrobinę wiosny, truskawki w donicy kwitną pięknie i od czasu do czasu można delektować się ich smakiem.

Altana okropnie zarosła, w upalne dni było to świetne miejsce do odpoczynku.
Miliny wciąż obficie kwitną i ..... śmiecą:)
Różyczki nadal cieszą licznymi kwiatami. O dziwo, przeżyły tylko jeden wiosenny atak mszycy. Od tej pory liście są czyste i zdrowe.




Są tu też niezawodne aksamitki - może to dzięki nim mszyca omija różane rabatki:)
Kwitną sobie wszędobylskie wilczomlecze.
Na ślimaku odrosły kępy orlików, szkoda że nigdy nie kwitną po raz drugi. Przekwitła już lawenda, przycięłam ją dopiero dzisiaj ale zdjęcia robiłam wczoraj.
Czerwieni się berberys odmiany Rose Glow.
Tu w rogu altanki dojrzewają winogrona. Sadzonka wrosła a krzew actinidii. Nie mam pojęcia skąd się wzięła i powinnam ją usunąć ale jakoś nie mogę się zdecydować:)
Obok ogromna rozplenica japońska a za nią forsycje i tamaryszek. Tamaryszek to jedna z roślin, którym podniosłam koronę. Trudno będzie utrzymać taką formę bo to roślina, która się rozrasta bardzo chaotycznie ale i tak łatwiej usuwać młode gałązki niż kilkuletnie które są bardzo twarde.
Trzmielinkowe obwódki już po trzecim, mam nadzieję że ostatnim cięciu:)
Przed nami miskanty. Rosną po obu stronach wiśni japońskiej. Jeszcze zieleniutkie i bez kolorowych "parasolek".
Obok ponad dwu metrowa Zebrina. Strasznie się już panoszy i nie mam pomysłu jak ją powstrzymać bo wkrótce nie będzie przejścia. Kopanie w zwartej kępie chyba odpada:) 
Za Zebriną hortensja Limonka. W tym roku przycięłam ją bardzo krótko i usunęłam większość cienkich gałązek. Najwyraźniej jej się to spodobało:)


Rzut oka w prawo - trzmielinowy but świeżutko przycięty. Przycięłam też bukszpany i okoliczne iglaki - nie ma dnia bez cięcia!
I kolejna roślina z podniesioną koroną. Ten żywotnik był już podnoszony drugi raz - na zdjęciu widać jasne ślady po ostatnim cięciu. Dzięki temu wchodzę pod niego już na stojąco a dwa sąsiadujące  cyprysy dostały więcej przestrzeni. Prowadzę je na takie ogrodowe bonsai ale w tym sezonie nie zdążyłam jeszcze przyciąć tych małych miotełek. I chyba już nie zdążę.
Nie przycięłam też dereniowych drzewek. Wyglądają teraz jak jedna roślina na trzech pniach:)
A tu miejsce w którym spędziłam wiele letnich dni. To była nie tylko bitwa ale prawdziwa wojna. Walczyłam z ....... podagrycznikiem. Kto miał go w ogrodzie ten wie jak wygląda taka walka, przy nim perz to prawie przyjemność:))) Oczywiście nie pojawił się nagle, przez ostatnie sezony systematycznie usuwałam liście i czyściłam rabatę. W tym sezonie, już wiosną sytuacja wymknęła się spod kontroli i nie było wyjścia - trzeba było rabatę przekopać. Podagrycznik wdarł się w żywopłot z forsycji, w irysy, floksy i w szpaler piwonii. Chemii nie lubię ale i tak w tym miejscu nie dało się zrobić oprysku. Pozostało przekopanie rabaty. Kopałam więc:) Centymetr po centymetrze na głębokość około 30 cm i wybierałam kilometry kłączy. Białe końce kłączy są bardzo kruche więc to była misterna, aptekarska prawie robota. Najmniejszy kawałek kłącza pozostawiony w glebie buduje roślinę od nowa i to bardzo szybko. W zasadzie nie ma możliwości idealnego wyczyszczenia ziemi ale zrobiłam co mogłam. Kopałam od trawnika w głąb rabaty starając się nie uszkodzić systemu korzeniowego forsycji. 
Irysy rosnące z tej strony musiałam wykopać. Część wsadziłam w innym miejscu ale większość trafiło do sąsiadów. Wykopaliśmy też ogromną kępę ślicznych ciemno fioletowych floksów - była poprzerastana kłączami podagrycznika. Po wyczyszczeniu posadziłam ją w środeczku przekopanej rabaty, niech się rozrośnie. Na zdjęciu poniżej widać dokąd kopałam - po kolorze świeżej ściółki z kory. Pod korą znalazła się oczywiście czarna agrowłóknina, która powinna skutecznie powstrzymać rozrost ewentualnych pozostałości agresora. Na jak długo? Trudno powiedzieć:) Kto wie czy w przyszłym sezonie nie będę musiała wykopywać piwonii.

Kopania było więcej bo podagrycznik wędrował wzdłuż obrzeża aż do altany. Póki co bitwę wygrałam ale to jeszcze nie koniec wojny. Tuż przy altanie pięknie kwitnie żółty pięciornik.
I tylna, zewnętrzna ścianka altanki. Miliny kwitną równie pięknie jak od frontu. Pozostałą część zajmuje kokornak.
Docelowo chcę go usunąć bo to szalona roślina, którą bardzo trudno prowadzić. Wokół wszystkich ścian altany prowadzę hortensję pnącą. Sięga już do połowy wysokości - widać to na zdjęciu. Jeszcze rok, może dwa i pożegnam się kokornakiem.
Poniżej widok na "ślimak" od strony ogrodu. Rozchodnik biały pięknie kwitł ale nie zrobiłam zdjęć. Teraz jest już posprzątane:) 
Przejdźmy się teraz w głąb ogrodu.
Mijamy rabatę z liliowcami (po prawej stronie). To moja kolejna zmora, tu też mam podagrycznik i też czeka mnie kopanie. Myślę jednak, że to praca na przyszły sezon a na razie cierpliwie usuwam liście.
Po lewej stronie kilka przyciętych tawuł i ogromna trzmielina na pniu. Na cięcie czeka jeszcze wierzba hakuro - jedna z dwóch. To też nie lada wyzwanie bo ciąć muszę z drabiny.
W głębi, w środeczku kręgu przycięty jałowiec. Był trzy razy wyższy ale połamał się podczas wichury i zostało taka odrobinka wśród ogromnych roślin:)
Hibiskus kończy już kwitnienie ale kwiatów nadal jest sporo. Chciałam Wam pokazać jednak zapomniałam, że się zamykają na koniec dnia:)))
Poniżej miejsce w którym spędziłam ostatni tydzień. Mój piękny, wielki perukowiec, kolejna roślina z podniesioną koroną. Staruszek osiągnął już takie rozmiary, że zajął wszystkie ścieżki wokół. Był też jeszcze jeden powód - wewnątrz krzewu wrosła biała, dzika róża. Kilka razy pokazywałam to na zdjęciach - białe kwiaty wśród bordowych liści wyglądały zjawisko - przez dwa lata. W tym roku musiałam jednak interweniować bo róża zawładnęła prawie całym perukowcem, to nie był dobry duet. Oczywiście nie udało mi się usunąć korzeni dzikiej róży ale teraz mam łatwy dostęp więc będę mogła pilnować sprawy na bieżąco:)

A tu kolejna rozplenica.
I znów jesteśmy przy miskantach:)
A teraz historyczne ujęcie i moja kolejna porażka - wróciła ćma bukszpanowa. W ubiegłym roku udało nam się z nią wygrać. Wiosną wszystko było w porządku. Niecały miesiąc temu przycinałam ten długi szpaler bukszpanów przy ścieżce i były czyste. Może trochę przespałam sprawę a może straciłam czujność? Trzy dni temu zauważyłam zmiany na boku jednego z bukszpanów.
Widać to nawet na zdjęciu, to czwarty krzew od lewej strony. Nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam - roślina została prawie zjedzona. Pojawiły się te wstrętne, zielone gąsienice! To jedyne pocieszenie bo gdyby rozleciały się białe motylki to miałabym problem w całym ogrodzie. Ciekawe co mnie jeszcze w tym sezonie zaskoczy? Nie czekając więc na masową inwazję rozpoczęłam wielkie cięcie. Serce boli bo ten szpaler to 10 lat pielęgnacji i corocznego przycinania, to charakterystyczny element mojej ogrodowej architektury. Trudno jednak, będzie zmiana. Od trzech dni siedzę na tej ścieżce i wycinam. Z 11 krzewów wycięłam już siedem. Jutro może uda mi się skończyć. Wszystkie mają zjedzone wnętrze więc nie było na co czekać. W takim stanie oprysk nie ma sensu. Wycinam wszystko do powierzchni gruntu ale korzeni nie naruszam. Glebę wokół spryskamy preparatem i będziemy cierpliwie czekać aż odrosną. Na pewno odrosną bo to nie są pierwsze o które przyszło mi walczyć. 
Taka to moja ogrodowa codzienność:)))
Na koniec zajrzymy przed dom. Spójrzcie jak zaczęła się wybarwiać trzmielina oskrzydlona.
Taki pierwszy oddech jesieni:) Pojedyncze listki są już na prawdę czerwone!
Hosty pięknie kwitły ale przegapiłam i zdjęcia nie ma.
A kto mnie obserwował podczas spaceru? 
Bocian to u nas rzadki widok ale czasem jakiś przysiądzie na okolicznym słupie.
To wszystko na dziś. Dziękuję za odwiedziny a ponieważ jutro piątek to już dziś życzę wszystkim miłego, słonecznego weekendu!